czwartek, 8 sierpnia 2013

Śmieszności i niedogodności

Minęło kilka dni odkąd przyleciałam do Libanu. Nareszcie zaczęłam ogarniać mniej więcej jak się poruszać po najbliższej okolicy. Dzisiaj udało mi się nawet dotrzeć to supermarketu, który aż tak blisko niestety nie jest. Tak czy inaczej już miałam okazję doświadczyć pewnych rzeczy, które mnie rozbawiły czy zadziwiły. Pierwszą taką rzeczą z pewnością była ( i nadal jest) informacja w tutejszej hostelowej toalecie.

Chociaż moje doświadczenie z hostelami jest raczej nikłe, więc może dla bardziej wprawionych nie jest to wcale zaskoczeniem.

Inną rzeczą, która mnie nie tyle co zaskoczyła, ale rozbawiła i załamała jednocześnie, było kupowanie tutejszej karty sim. W głównej siedzibie operatora zastałam kolejkę na 100 osób jeśli nie więcej, więc musiałam odszukać mniejszy punkt sprzedaży. Na miejscu sprzedawca nie tylko spisał dane z mojego paszportu, ale zrobił mi zdjęcie do dokumentacji. Poza tym musiałam podać (przeliterować) nawet imiona rodziców. Na koniec dostałam wydruk moich danych, którego najlepsza część wygląda tak:

Co jak co, ale nie wiem, w którym miejscu znalazł takie nazwisko a płci nawet nie wspomnę.

Poza tym schody schody wszędzie schody...

sobota, 3 sierpnia 2013

Ahlen b Beirut!

W dalszym ciągu nie mogę przywyknąć do tutejszej pogody. Niby wyjątkowo upalnie nie jest bo "zaledwie" 30 stopni, ale wilgotność zwala z nóg. Tylko wyszłam z klimatyzowanego pokoju a poczułam jak się cała kleję. Pierwszą rzeczą, która przychodziła mi do głowy jeśli chodzi o Bejrut (albo i nawet cały Liban) były Gołębie Skały. Od dłuższego czasu marzyłam by zobaczyć je na własne oczy. Oto i one!

Ciekawostką jest to, że mieszkania w ich okolicy są najdroższe w całym mieście. Ich ceny zaczynają się od 7 milionów dolarów amerykańskich...
Można sobie zrobić uroczy spacer deptakiem nadmorskim prosto przed siebie. Osobiście ledwo szłam marząc o najdrobniejszym powiewie wiatru. Mimo warunków pogodowych mnóstwo ludzi spacerowało albo biegało. Mam nadzieję, że po paru dniach choć trochę się przyzwyczaję.

Oczywiście oprócz miejscowych, można było się natknąć na żebraczki. Podchodziły do mnie i zaczynały monolog proszący o pieniądze. Znajomy pouczył mnie, że mam nie patrzeć im w oczy tylko ignorować i iść przed siebie. Jako Europejka jestem z góry postrzegana jako ta bogata. No cóż... w dyskusje, że Liban jest znacznie droższym krajem niż Polska z nimi nie będę.
Po dłuższym spacerze udało mi się dotrzeć do Zaitunay Bay. Czyli przystań dla bardziej i mniej luksusowych jachtów.


Oprócz mariny i szklanych wieżowców natknąć się można na małe restauracje i kawiarnie. Większość opustoszała za dnia z powodu trwającego Ramadanu.
Po zobaczeniu tej reprezentacyjnej okolicy z całego serca mogę przyrównać Bejrut do innych nadmorskich miast w Europie i nie tylko! Tylko ta pogoda...

piątek, 2 sierpnia 2013

Czas zacząć!

Ostatniej nocy po dość długiej podróży dotarłam do Bejrutu. W sumie zajęło mi to jakieś 10 godzin od momentu pojawienia się na lotnisku w Gdańsku. Wynudziłam się czekając w Warszawie, a jak na 40 minut przed odlotem postanowiłam pójść pod odpowiednią bramkę poczułam się jakbym już była w kraju arabskim. Oczywiście zastanawiałam się jacy ludzie będą lecieć ze mną w samolocie, ale chyba jednak nie spodziewałam się prawie pełnego samolotu Libańczyków! Głośne rozmowy i nadmierna gestykulacja pewnie odstraszyłaby niejednego Europejczyka. Mimo dziwnego uczucia, że wszyscy się na mnie patrzą z zaciekawieniem starałam się nie denerwować. Wsiadłam do samolotu i odszukałam swoje miejsce. Krótko cieszyłam się z siedzenia przy oknie, bo parę minut później podeszła do mnie kobieta prosząc bym się z nią zamieniła, bo jej małe dziecko dostało miejscówkę jakieś 10 rzędów dalej. Przesiadłam się. Lot trwał trochę ponad 3 godziny. Nie udało mi się zasnąć ani na moment. W połowie drogi dostałam do wypełnienia kartę lądowania, która potrzebna mi była do otrzymania wizy na granicy. Po wylądowaniu ustawiłam się w długiej kolejce. Po 20 minutach czekania w końcu udało mi się podejść do celnika, który wbił mi do paszportu pieczątkę i mogłam śmiało przekroczyć granicę! Jednak moja radość szybko zamieniła się w stres, bo miałam wrażenie, że bagaż nie dotarł. Czekałam i czekałam patrząc na powtarzające się torby. Na szczęście koniec końców znalazłam swoją walizkę i ruszyłam do wyjścia. Tam czekali już na mnie znajomi z wielkim transparentem, na którym moje imię i nazwisko przyozdobione było serduszkami i kwiatkami wykonanymi przed ośmiolatkę.

Zabrali mnie do siebie do Sydonu na pierwszą noc. Byłam zmęczona jak nigdy, ale przez ogólną ekscytację długo nie mogłam zasnąć. Kiedy w końcu mi się udało było już całkiem jasno na zewnątrz. Widok z okna momentalnie dał mi siłę do życia!

Po ogólnym ogarnięciu się ruszyłam na podbój Bejrutu! Ale o tym następnym razem :)